piątek, 8 stycznia 2016

Wigilia na detoksie...

Dwudziestego trzeciego grudnia, pod wieczór, zacząłem powoli odzyskiwać jako takie myślenie. Zauważam to po robionych notatkach, które dopiero od dnia następnego przestały mieć formę wyrywkowo zapamiętanych strzępów:

24.12.2015 - znów nie mogłem zasnąć. Doktor zapisała mi jednak leki na tę okoliczność, wiec po północy dostałem dwie czerwone pigułki. Jeszcze chwilę dłuższą leżałem i zasnąłem. Przedtem jednak musiałem się najeść. Wchłonąłem pięć bułek z serkiem i prawie litr kefiru.
Wcześnie rano obudziły mnie krzyki nowego pacjenta, którego musieli zapiąć w pasy i dać mu uspakajającą szprycę. Poszedłem siku i znów zasnąłem. Nawet śniadanie przespałem. Na szczęście zostało dużo zupy mlecznej na kaszce, której zjadłem trzy talerze.
Układałem puzzle ale się nie udało, bo było 147 sztuk miast 160. Dziś pierwszy raz zjadłem danie obiadowe, bo był ryż na sypko z musem. Zaczynam się telepać i mieć jakieś lęki...
Szczęście, że to było chwilowe.
Przyjechała siostra do jednej pacjentki i zjadły razem wigilię. Widok i smutny i wesoły zarazem. Mnie i tak nikt nie odwiedzi, bo alkoholicy mają zakaz. Nie mogę też na centymetr opuścić oddziału.

ZROBIĆ COŚ Z ŻYCIEM. PRZESTAĆ FUNDOWAĆ BEZNADZIEJĘ SOBIE I INNYM.

Dzwoniła Moja Pani. Bardzo wielki czułem ból i żal do siebie. Nawet nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć, bo czułem się beznadziejny. Beznadziejny jako człowiek. 
Zasiedliśmy do takiej małej wigilii. Była ryba, kapusta, sałatka i kawałek drożdżowego ciasta. Zestawione stoły przykryliśmy prześcieradłami. Był też opłatek i kolędy. Cały czas płakałem wewnątrz. Kocham Cię Pani Moja. Kocham bardzo.

POKOCHAĆ RÓWNIEŻ SIEBIE.

Coś tu się dziać zaczęło po 19-tej. Gość który od rana był zapięty w pasy łazi teraz po oddziale i kombinuje, jak kupić fajki. Z drugim, również dzisiejszym, zaczynają wprowadzać zamęt. Oby się to tylko personelowi nie rzuciło, bo jak nas wszystkich przetrzepią, to za chwilę nikt i niczego już nie zapali. Nie chciałbym tego.

CZYŻBY ZNOWU LĘKI MNIE NACHODZIŁY?

Trochę rozmawiam z ludźmi od wczoraj, ale sam nie wiem, czy chcę. W sumie to z kolegą J. i koleżanką B. najwięcej. Większość opowiada tu swoje historie z życia, a ja nie mam na nie miejsca w głowie.
Spora część wieczoru zeszła na spacerach i rozmowach z B. Spacery w tę i nazad korytarzem oczywiście (długość 67 kroków). Skończyliśmy, gdy przyszedł lekarz i ona poszła z nim pogadać. Później usiadłem jeszcze przed TV, gdzie pasterka leciała i zrobiłem notatki a propos mojego uzależnienia od nikotyny


texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz