środa, 27 sierpnia 2014

Dzień trzydziesty...

Z zeszytu:

"W nocy wiało jak cholera. Poranny rozruch (wg rozkładu dnia) odbył się zatem na piętrze. Ogólnie od rana rozdrażniony jakiś byłem. Na społeczności też. Przeszło mnie trochę na spacerze do Biedronki, choć i tak nic nie kupiłem z braku kasy. Później obiad. Też lipa, bo śledź w śmietanie i zimne pyry (1). Dopiero grupa mnie tradycyjnie podniosła na duchu.
Nawet nam się przedłużyła, bo jakoś kończyć się nie chciało.
Dwie kolejne osoby od nas odeszły, koledzy M. i R. (2). Od poniedziałku będę weteranem na grupie.
Dziś szykowanie prezentów było. Ja mam dla kogoś długopis, który dostałem od kolegi J. i zawinąłem w papier (3). Jak to będzie, okaże się jutro. Chciałem jeszcze do tego upominku wiersz napisać ale jakoś się nie udało. Na siłę nie idzie.
Koleżanka E. się wreszcie do mnie odezwała. Stało się to, czego się obawiałem. Na szczęście to tylko jednorazowy incydent (4). Przedtem też se przez telefon pogadałem. Ogólnie w porządku."

(1) Śledzia bardzo lubię, ale zimne ziemniaki są straszne.
(2) Ten drugi na własne życzenie. Pomimo naszych rad, tak niestety postanowił. Uparł się jak osioł, sam w sumie ie wiem dlaczego. W każdym bądź razie na dobre mu to nie wyszło, bo przez pewien czas miałem z nim kontakt. Coraz gorzej się działo. Ostatnio cisza, ale może się jeszcze odezwie, bo ona ma takie przebłyski. Ja do niego nie mogę, bo dzwoni z różnych numerów.
(3) Taka tradycja na świąteczny, grudniowy zjazd byłych pacjentów. Wszyscy szykują mały upominek (do 5 zł), wrzucają do kosza i później jest to losowo rozdawane.
(4) Z czasem okazało się, że wcale nie do końca tak było.
(<< dzień dwudziesty dziewiąty) (dzień trzydziesty pierwszy >>)
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz