wtorek, 3 czerwca 2014

Dzień dwudziesty trzeci...

Z zeszytu:

"Od rana znowu lipa. Zmiany nastroju szarpią mną jak sztorm jakąś łajbą. Śniadanie się mocno spóźnia, co mnie bardzo drażni. Na społeczności też mnie nosiło. Powiedziałem wszystkim, że jak nadal będą gadać o tym, co na grupach się dzieje, to zacznę sypać nazwiskami (1).
Grupa odbyła się wcześniej, przed obiadem, bo terapeuta musiał wcześniej wyjść. Ulżyło mnie po niej trochę. Dowiedziałem się, że mam nawrót i dobrze, że tutaj a nie "na wolności" (2). Cały dzień był jakiś dziwny. Nawet nie wiem, jak to opisać. Wieczorem było jakby lepiej. Wykonałem dwa telefony. Jeden krótki, bo gadać znów nie mogła. Drugi ponad godzinny. 
Chłopcy w pokoju do późna siedzieli i gadali (3). Ja jednak zasnąłem. To dobrze."

(1) Po tej akcji gadanie albo ucichło, albo ludzie zwracali uwagę, by mnie przy nim nie było. Z sypaniem nazwiskami nie żartowałem i wszyscy o tym wiedzieli.
(2) Takie wnioski nie powstały oczywiście natychmiast, tylko wymagały wielu rozmów na różnych płaszczyznach. W sumie, to że się o nawrocie dowiedziałem, bardzo mnie pomogło. Nie zrobiło mnie się nagle lekko na duszy, ale przynajmniej zyskałem świadomość tego, co się ze mną dzieje.
(3) Rzadko kiedy rozmowy toczyły się tak długo. Mnie jednak nigdy to nie przeszkadzało. Głowa na poduchę i lulu.
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz