sobota, 3 października 2015

Dzień pięćdziesiąty pierwszy...

Z zeszytu:

"Dziś mało spania, bom późno się położył. Jakoś do wykładu dałem radę, ale po nim się zdrzemnąłem godzinę. Na społeczności było podsumowanie tygodnia. Większość, a w zasadzie wszyscy, gadali o świętach. Terapeutom się podobało, mnie tak sobie. Później do Biedronki poszliśmy. Kawę i musztardę se kupiłem, a do tego okazja na spacer była (1).

Następnie spotkanie na grupie z Z. i całkiem fajne wrażenia. Na obiad się obżarłem, bo były kluchy i kapusta, a jeszcze trzy mielone dorzuciłem. Chwilę poleżałem i znowu grupa. Dalej już nic ciekawego się nie działo. Może poza wieczorną nasiadówką i telefonem do E.

Pogadałem też z J. a propos Krakowa. Jego zdaniem powinienem pojechać, bo miasto daje jednak większe możliwości. Głównie o leczenie i pracę się rozchodzi. Póki co wrócę do siebie, pozałatwiam, co mam, posiedzę i obadam własne reakcje. Do tego jednak czasu trzeba (2)."

(1) Później, jak przykładowo na oddziale psychiatrycznym, z sentymentem wspominałem taką rozrywkę.
(2) W efekcie nigdzie nie pojechałem i sklejałem moje życie na miejscu. Z perspektywy czasu całkiem nieźle to poszło. Może nie idealnie, ale ideały ponoc nie istnieją...
(<< dzień pięćdziesiąty) (dzień pięćdziesiąty drugi >>)
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz