poniedziałek, 27 lipca 2015

Dzień pięćdziesiąty...

Z zeszytu:

"Od rana nic ciekawego. Śniadanie, społeczność, a później nic. Udało mnie się koleżankę A. na spacer wyciągnąć. Nie bardzo wiedziała czy chce, jednak się zdecydowała. Było miło. Później nastąpił obiad, a po nim godzinna drzemka. Następnie znów nasiadówa, kawa i tele. Człowiek łabędź mnie wkurwił, bo zaczął po kanałach skakać mimo, że "Spidermana" oglądałem (1). Agresor mi się włączył i nie chciał przejść.
W efekcie o siedemnastej spotkanie grupy zrobiliśmy, by se pogadać (2). Okazało się, że kolega J. też miał złość, bo go rodzina nie odwiedziła wbrew temu, że się zapowiedzieli. Pogadaliśmy sobie około godziny i jakoś ulżyło.
Później była kolacja i znów nasiadówa. Pogadałem też z koleżanką N. i złożyłem jej życzenia. Niestety niezbyt długo, bo znów jej się ktoś za plecami kręcił. Szkoda. Zadzwoniłem też do M. i... (3)."

(1) Telewizor generalnie rodził bardzo wiele konfliktów. Tego dnia i ja się nakręciłem.
(2) Takie nasze, spontaniczne. Kto chciał ten szedł, kto nie, OK. Poszli wszyscy, bo chyba każdemu ich brakowało.
(3) Ten temat pominę, bo jest zbyt osobisty. Niech pozostanie w moim zeszycie...
(<< dzień czterdziesty dziewiąty) (dzień pięćdziesiąty pierwszy >>)
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz