środa, 22 października 2014

Dzień trzydziesty ósmy...

Z zeszytu:

"Do północy spania nie było. Chwilę się zdrzemnąłem, ale jakoś duszno i gorąco mnie zbudziło. Po otwarciu okna w końcu zasnąłem. Dziś rano jakaś zgniła pogoda. Wszystko mokre jest od gęstej mgły. Nastrój póki co kiepski. 
Społeczność i wykład na sztukę, aby były. Ubieranie choinki się odbyło, później film "Billy W.". Nie urzekł mnie. Dzień do bani, sporo go przespałem.
Zaraz zacznie się miting, a przed nim odbędą się puste dyskusje o tym, kto ma go prowadzić. Poprowadziłem ja, by nie słuchać dyskusji innych (1). Skoro mają z tym problem, to trudno.
Przyjechał spiker - Maciej z Poznania. Jego wypowiedź jak zwykle wywołała mieszane odczucia. Mnie się podobało, bo oczywiście wyciągałem to, co mnie może pomóc. Później tradycyjnie zostałem i z nim pogadałem (2). Sympatyczny człowiek (3).
Kolację jadłem na samym końcu. Po niej mycie i dresik. Wieczorne pogaduchy, książka i lulu. U koleżanki E. - cisza..."

(1) Choć głównie dlatego, że chciałem. Zawsze sprawiało mnie to frajdę i najchętniej byłbym prowadzącym zawsze. Było to jednak możliwe głównie podczas dyżurów mojej grupy. Poza tym, zalecenie było, aby każdy miał szansę, zatem nie wypadało się pchać na siłę. Gdy się inni spierali korzystałem jednak z okazji.
(2) Kolejna rzecz, jakiej większość pacjentów unikała uciekając do swoich zajęć, tak jakby były one pasjonujące. Życie na oddziale, prócz samej terapii, pasjonujące nie jest. 
(3) Z którym spotykam się niemal co miesiąc podczas zjazdów byłych pacjentów.
(<< dzień trzydziesty siódmy) (dzień trzydziesty dziewiąty >>)
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz