poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Czy abstynencja jest sukcesem?

Takie pytanie kolega mnie zadał niedawno. Odpowiedź w moim odczuciu jest trudna, niejednoznaczna i uwarunkowana tym, co przez ową abstynencję rozumiemy. Słowniki tłumaczą ją jako powstrzymywanie się od czegoś, czyli w mym odczuciu klasyczne niepicie. Patrząc w ten sposób, uważam, że jest to pewien sukces, lecz bardzo powierzchowny niestety.
Z zewnątrz wygląda bardzo ładnie, bo mówię "dziękuję nie piję" i fajnie jest. Niektórzy nawet to podziwiają. Sądzę jednak, że ów podziw dotyczyć może jedynie osób niewtajemniczonych w problem alkoholowy. Przytoczę zatem przykład wspaniałej abstynencji, która zaczyna się powiedzmy dnia 7 stycznia. 

Wstaję z łóżka i wiem, że już całkiem dobrze się czuję. Mało tego, apetyt dostaję wilczy i pałaszuję wszystko jakbym od dawna tego nie widział. Z czasem taki stan mija i zaczynam jeść normalnie. Cały czas się dobrze czuję, bywam tu i ówdzie, spotykam się ludźmi. Trafiam oczywiście na różne sytuacje, które niekiedy mają związek także z alkoholem. Ja jednak jestem jak ten pan na zdjęciu powyżej. Dni mijają, wspomnienia blakną i w kalendarzu pojawia się data 29 stycznia, kiedy to następuje spotkanie pewnej grupy znajomych. Idę na nie mając w pamięci, że ostatnio po alkoholu nie najlepiej się czułem. Mimo tego postanawiam się napić. Kulturalnie oczywiście, a nie zechlać się jak świnia. Po którymś piwku atmosfera się jednak rozluźnia, włącza się mlaskanie, apetyt rośnie i idziemy po flaszkę. Do domu wracam późno, nie zawsze najkrótszą drogą, ale koniecznie przez sklep, w którym kupić można coś na kaca. Rano nieco nerwowo się budzę, ale po minucie jestem już spokojny, bo nie zapomniałem o piwie. Ufff. Zaczynam dzień w świetnym nastroju, jestem wyluzowany i jest fajnie. Po wypiciu tego piwa idę sobie na spacer. Przez sklep oczywiście... No i się zaczyna. Flaszka, druga, trzecia, browary na rano, czwarta, piąta, szósta, browary na rano, siódma, ósma... Trwa to sobie wszystko do 14 lutego, kiedy to organizm siada i mówi mnie stop! Czasem decydują o tym również inne względy. W tym właśnie momencie zaczyna się kolejna katastrofa. W przedstawieniu biorę udział ja, w roli głównej oraz dwa elementy wyposażenia obowiązkowego, czyli łóżko i wiadro na rzygowiny. Stan kompletnego odłączenia wspierany agonią, cierpieniem oraz smrodem z wiadra i ze mnie. W końcu budzę się rano. Czuję się dobrze tylko głodny jak cholera. Zły sen przeminął! Patrzę w kalendarz, jest 20 lutego.

Ot i przykładowa abstynencja moja. Taka delikatna w skutkach, bo prócz mnie tylko bliscy cierpieli. Tylko? 

Trzeźwienie w mym mniemaniu to pełna świadomość tego, że jestem alkoholikiem. Świadomość tego, co się może zdarzyć za chwilę, w oparciu o doświadczenia. Świadomość tego, że pragnę w ten koszmar nie wracać. Nie wiem, czy to się uda, bo nikt tego nie wie. Wiem czego chcę i widzę w tym sens. 

Abstynencja jest ładna chwilowo i na zewnątrz. Pozostaje jednak jedynie powstrzymywaniem się od czegoś. A nie o to chodzi, chodzi o zmianę życia...
texte par Raphaël, photo: l'internet

1 komentarz:

  1. To banał, ale abstynencja to postawa, czyli jest najważniejsza. Spróbuj bez niej trzeźwieć. Natomiast fajnie, kiedy nie jest celem, tylko narzędziem. Celem przestaje być coś, co już masz, staje się metodą, narzędziem, sposobem.

    OdpowiedzUsuń