środa, 19 lutego 2014

Dzień pierwszy...

Pierwszy dzień w nowym miejscu zazwyczaj wiąże się ze sporymi emocjami. Trochę ich faktycznie było, nie były one jednak negatywne. Największą traumę, jaką pamiętam, to brak miejsca na jadalni podczas obiadu. Na szczęście tylko w tym dniu. Powodem był nad stan pacjentów.
Na początek zetknąłem się z kilkoma standardowymi procedurami: dmuchanie w alkomat, rejestracja, wypełnienie papierów, podpisanie regulaminu i wstępne zapoznanie się z oddziałem. Jeśli chodzi o to zapoznanie, to zabrakło mnie w nim konkretnego omówienia rozkładu zajęć.
Ogólne wrażenia opisałem krótko, jak poniżej:


"Pierwszy dobiega końca. Jeszcze się pokręcić, zapalić, higiena i tyle. Póki co nie ma źle. Głodno jakby. Na obiad tylko słodkawa zupa jakaś. Dań głównych nie wystarczyło (1). Kolacja bardzo skromna w sumie. Łatwo w kwestii żywieniowej na pewno nie będzie. 
Spotkania były dwa. Pierwsze dla wszystkich, a drugie dla dziesięciu nowych (2). To mniej liczne było w miarę. Na poprzedzającym mało nie usnąłem. Ogólnie gęsto tych zajęć w grafiku. Może i dobrze. 
Po południu, gdy przestało padać pograłem w boules (3). Sam. Zainteresowanie jednak było, więc może ktoś się kiedyś skusi. 
Dziwne, większość ludzi zna moje imię. Rafał. Rafał jak zwykle nie pamięta imion. Chce mnie się spać. Rychło jeszcze, zatem zaczekam. Nie jestem szczęśliwy"

(1) Nowo przyjęci pacjenci mogą liczyć na drugie danie w przypadku, gdy będzie go pod dostatkiem. Na ratunek przychodzi zupa, której niemal zawsze jest więcej. Na ogół zjadałem po dwie, zdarzało się, że trzy.
(2) Wtedy jeszcze nie orientowałem się w rozkładzie. Dziesięciu nowych to grupa wstępna. Nie oznacza to wcale, że wszyscy zjawili się tego samego dnia, co ja.
(3) O tym pisałem tutaj >> 

Tego dnia dwa wiersze napisałem ("nowe" i "szansa"). Wylądowałem na dostawce na pokoju nr. 3. Tylko na jedną noc. Po niej przeniosłem się na normalną pryczę na dwójce. 
Ten na zdjęciu, to Mysikrólik. Tak ma na imię. Siedział na tarasie mokry, brudny i zmarznięty. Pewnego dnia postanowiłem go przygarnąć. Ogrzałem, wykąpałem i posadziłem przy moim łóżku. Po terapii pojechał i jest ze mną. 
texte et photo par Raphaël

1 komentarz:

  1. Ciekawa historia. Myślę, że taki pamiętnik w formie wpisów na blogu, to również forma terapeutyczna. Życzę powodzenia i zdrówka dla Pana i Mysikrólika. :)

    OdpowiedzUsuń