Pamiętam, jak kiedyś próbowałem przestać pić. Tak definitywnie, czyli raz na zawsze. Oczywiście za każdym razem przestawałem od jutra, a gdy nadchodziło owo jutro, to następowała katastrofa. Najczęściej była ona spowodowana stanem po przepiciu i dotykała wszystkich moich sfer, od doła, po beznadziejne samopoczucie fizyczne. Bywały jednak wielokrotnie momenty, gdy decyzję o zaprzestaniu picia podejmowałem będąc trzeźwym (trzeźwym fizycznie). Wtedy i tak następowała katastrofa, tym razem psychiczna.
Wynikała ona z uświadomienia sobie, że nie napiję się już nigdy. Ani jutro, ani za rok, ani nawet za dziesięć. Taka perspektywa niezmiennie powodowała kompletne załamanie. Jak można już nigdy się nie napić? Jak żyć z ciężarem takiej decyzji? Jak się tego trzymać do końca swoich dni? Odpowiedź jest prosta. NIE DA SIĘ. I już. Sama świadomość powodowała to, ze miałem ochotę iść się upić z rozpaczy. Albo na pożegnanie. Albo cholera wie z jakiego powodu, byle tylko się napić.
Żeby do tego nie doszło postanowiłem stosować program 24 godziny. Dzięki temu nie myślę co będzie kiedyś i cóż ja, biedny, wtedy pocznę, lecz skupiam się na dziś. Postanawiam sobie rano, że dziś nie piję i tego się trzymam. Co mnie obchodzi jutro? Czy ja go w ogóle dożyję? Nie wiem. Wiem, że dzisiaj pić nie zamierzam. Nie mylić z nie mogę, bo jak zechcę, to mogę. Się napić oczywiście, bo skutków, to już przewidzieć nie jestem w stanie i mam tego pełną świadomość. Zatem nie zamierzam, nie chcę pić dzisiaj, dlatego tutaj siedzę i piszę nie martwiąc się, że nie trafię w klawisze. O parę innych rzeczy również dzięki temu martwić się nie muszę.
Takie dziś, jak dziś mają dziwną tendencję do tego, by się kumulować. Dzięki temu sumują się powoli wydłużając ciągle okres mej trzeźwości. Długi okres wymaga sporo pracy, wielu dziś'ów i jest trudny do osiągnięcia. Skoro go jednak w jakimś stopniu osiągam i ciągle wydłużam, to automatycznie coraz trudniej byłoby wszystkie te starania zaprzepaścić. Bardzo żal by mnie ich było. Tak przynajmniej mnie się zdaje i dlatego powoli kolekcjonuję sobie kolejne 24 godziny.
Zasada programu jest pozornie prosta. Wystarczy skupić się na dniu dzisiejszym, powiedzieć sobie "dziś nie piję" i już. Ale...
Zawsze jest jakieś ale. Gdy dopada mnie głód, ogromna chęć wypicia, to doba wcale nie jest cząstką czasu. Ona staje się cholernie długa, ciągnie się w nieskończoność. Co wtedy? Po pierwsze, tym bardziej skupiam się nad przestrzeganiem programu HALT, o którym wspomniałem ostatnio. Po drugie, najbardziej pocieszające, każda doba jest podzielna. Składa się np. z dwóch połówek po 12 godzin, z dnia i nocy.
Ha! I już życie staje się łatwiejsze. Przecież dużo prościej postanowić coś na dwanaście niż na dwadzieścia cztery godziny. Podzielić dzień na przed i popołudnie oraz wieczór. Kto mnie zabroni wyodrębnić poszczególne godziny? Nikt. Wystarczy, że powiem sobie, iż do 12 nie piję, dotrzymam tego i znów jestem zwycięzcą. A co to jest godzina? Czyż nie składa się z kwadransów? Ba! Często przetrzymanie takiej, czy innej jednostki czasu wystarcza, by ta wielka chęć napicia się minęła. Ponoć wszystko na świecie przemija, dlatego uważam, że warto próbować. Ja właśnie próbuję i to działa.
texte et photo par Raphaël
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz