Zastanawia mnie od wczoraj, jak wielką trzeba mieć w sobie siłę, by w takiej sytuacji utrzymać trzeźwość. Utrzymać ją do końca, pomimo, takich przeciwności losu. Chyba największych, jakie mogą spotkać człowieka. Nie wiem, czy jest coś bardziej ujmującego niż walka o własne życie. Informacja o jego zagrożeniu prowadzi bardzo często do załamania psychicznego. Oczywiście nie zawsze, lecz jeśli to nastąpi, to wydaje mnie się całkiem naturalne.
Wyobrażam sobie sytuację na własnym przykładzie. Jestem alkoholikiem. Od lat regulowałem swe emocje, uczucia za pomocą chemicznego wspomagania. Udaje mnie się je porzucić i zacząć trzeźwieć. W życiu zaczyna się układać, może nawet już się poukładało, aż tu nagle dowiaduję się, że mogę umrzeć. Pierwsza myśl? Hm, sam nie wiem, lecz widzę duże prawdopodobieństwo, iż mógłbym chwycić po butelkę. Co mam do stracenia? Wydaje się, że nic, skoro lada chwila mogę stracić życie. Co mam do zyskania? Tym bardziej nic. A jednak...
Człowiek ów zyskał w mych oczach ogromny szacunek. Pomimo tak wielkiego szoku, jakim jest zapewne wiadomość o poważnej chorobie nie załamał się na tyle, by złamać abstynencję. Od momentu, gdy postanowił trzeźwieć, trzeźwiał do końca swych dni. Nie potrafię nawet opisać, co czuję myśląc o tym. Po prostu szacunek i wdzięczność. To drugie dlatego, że wskazał swą postawą drogę innym. Wskazał mnie. Udowodnił, że brnąc powoli do celu można do niego dotrzeć. Przecież skrytym moim marzeniem jest nie pić już nigdy. Niezależnie od tego, co będzie się działo. Człowiek ten udowodnił mnie, że można.
Nie ma go już wśród żywych lecz na pewno zostanie w pamięci na długo. Nie tylko mojej i nie tylko ja mam do niego szacunek. Zapewne osoby, które znały go bliżej, mają sporo większy. Podobnie, jak wspomnianą wdzięczność...
texte et photo par Raphaël
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz