poniedziałek, 9 listopada 2015

Dzień sześćdziesiąty drugi...

Z zeszytu:

"Ostatni pełny dzień pobytu tutaj. Przynajmniej teoretycznie, bo nigdy nic nie wiadomo. Wczorajsze prani mi zmokło przez noc. Nic nie szkodzi, bo rano przestało padać, zatem zdąży wyschnąć. Rozruch na auli dziś był. Prowadząca B. chyba błota się wystraszyła, choć wiele go tu nie ma. Da się ominąć. Zaraz społeczność się zacznie.

Fajna grupa dziś była. Od rana z L., dwie osoby swe prace przedstawiły. Dostaliśmy też jednego nowego kolegę, H. Fajny, szczery i otwarty facet. Trochę szkoda, że już z nim nie pogadam. Druga część z Z. była. Czytał kolega R., którego podobnie jak J. nie bardzo rozumiem. Mało widzi, zaprzecza, wypiera (1). Wykład z Z. też był dobry. Włącznie z dziesięcioma minutami oczekiwania na spóźnialskich i dyskusji na ten temat. Później pogadałem z nim w cztery oczy.

Uwieńczeniem był bardzo fajny, choć zbyt krótki miting. Teraz siedzę z kawą i czekam na A. Na pożegnanie kolegę R. ostrzygłem. Dziś pięć osób doszło. Dwie kobiety i trzech mężczyzn. Już ich poznać nie zdążę."

(1) Dość typowe na początku terapii, ale niektórzy tak do końca mieli.
(<< dzień sześćdziesiąty pierwszy) (dzień sześćdziesiąty trzeci >>)
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz