wtorek, 27 października 2015

Dzień pięćdziesiąty dziewiąty...

Z zeszytu:

"Dość późno zasnąłem i śniło mi się bzdury. Ponadto obudziłem się o piątej i już tylko na budzik czekałem. Dzwoniłem o 6 do mamy, że już w środę wychodzę. Prowadziłem społeczność i miting. Na ten drugi przybył kolega D., jako spiker. Drugi raz odkąd tutaj jestem (1).

Na porannym spacerze trójka niesubordynację wykazała. Dopiero co, wczoraj, była o tym dyskusja na społeczności, a dziś do sklepu poleźli. Zwróciłem na to uwagę, bo stawiają osobę prowadzącą w niezręcznej sytuacji (2). Jedynym obecnym terapeutą był Z., który oczywiście mnie poparł.

Później wyszedłem naprzeciw E., która prócz siebie przywiozła mi sporo jedzenia. Wielkie jej za to dzięki. Chwilę później zeszliśmy na dół, by spotkać się z absolwentami. Pierwsza część była fajna - gadał Z. i byli pacjenci. Druga już sporo nudniejsza, bo H. przybyła ze swoim dziwnym wykładem. Zastanawia mnie, czy warto na te zjazdy przyjeżdżać. Na mikołajkowe za rok owszem, ale co miesiąc, to raczej nie (3)."

(1) Uroki długiego pobytu. Pewne zdarzenia zaczynały się dublować. 
(2) Spacer miał być spacerem. Do sklepu można było iść w każdej chwili, dlatego takie zachowanie było niezrozumiałe. Ponadto ktoś, kto ów spacer prowadził wybierał trasę, tempo i miał zadbać o grupę.
(3) W efekcie zrobiłem inaczej i na wielu zjazdach byłem.
(<< dzień pięćdziesiąty ósmy) (dzień sześćdziesiąty >>)
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz