poniedziałek, 26 stycznia 2015

Mój sen o złości...

Zjeżdżałem pomarańczowym samochodem z gór, ku dolinie. Nie szło to zbyt szybko, bo korek się przy tym tworzył. W pewnym momencie wyprzedził mnie gość w czerwonym i mało mnie nie stuknął. Między mnie, a poprzedzającego ledwie przecież się zmieścił. Mimo to nie zaprzestał i ją wyprzedzać ponownie. Nie mógł się zbytnio rozpędzić, więc wysiadł, by dodatkowo popchnąć swe auto. Na ten widok ja również wysiadłem, by pognać za nim. Po co, tego nie wiem.
I tak biegłem, on jechał, coraz niżej i niżej. Prędkość mieliśmy równą więc się doń nie zbliżałem, ani on nie odjeżdżał. Trwało to dość długo, aż do samego dołu. Tam się korek zluzował, gość depnął i odjechał. Pozostałem na dole zdyszany i mijany przez kolejne pojazdy. Przypomniałem se wtedy o moim, pomarańczowym, lecz go nie widziałem. Zacząłem więc włazić ku górze, by go za chwilę spotkać, jak zjeżdża. Niestety plan się nie powiódł i po wielu metrach ujrzałem jego wrak w przepaści. Bez kierowcy wypadł z drogi i go utraciłem.

Gdy się obudziłem, jedna myśl mnie świtała. Po jaką choinkę tak się denerwuję? Tym bardziej na osoby i sprawy, na które nie mam wpływu. I komu ja niby chciałem cokolwiek udowodnić? I co najważniejsze, co takiego zyskałem?
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz