Obecnie wspomnienie to jest bardzo bolesne, jednak takie były realia i nie ma co tego ukrywać. Rozpaczliwe poszukiwanie jakiegokolwiek alkoholu, który miał mnie właśnie "uratować". Kompletny absurd, do którego nie chciałbym nigdy powrócić.
Obecnie myśl o tym, że "trzeba się ratować" także niekiedymnie dopada. Ma ona jednak całkiem inny charakter. W sytuacjach gdy czuję się źle, jak choćby w momencie, gdy pisałem tekst o huśtawce nastrojów, także szukam jakiegoś ratunku. Generalnie jest nim kontakt z osobą, lub osobami, które znają tego typu objawy, miewały takie samopoczucie. Nawet w sytuacji takiej, jak ostatnio, gdy nie wiedziałem o co chodzi (i do tej pory nie wiem) uważam, że bardzo dobrym rozwiązaniem jest spotkanie z drugim alkoholikiem, bądź terapeutą.
W poniedziałek tak właśnie uczyniłem. Pojechałem na miting. I wiecie co? Nikt mnie wtedy zasadniczo nie pomógł, niczego nie doradził, nie podsunął żadnej diagnozy ni rozwiązania. Teoretycznie nic konstruktywnego się nie wydarzyło a jednak... Pierwszy kontakt ze znajomą, jedno jej spojrzenie i dialog:
- Dobrze się czujesz?
- Nie
- Widzę
Koniec dialogu. Na mitingu wspomniałem szerzej o mym samopoczuciu. W przerwie podszedł do mnie kolega, a później koleżanka. Po prostu porozmawiać o czymkolwiek. Nikt mnie nie analizował na siłę, nie dopytywał nachalnie, nie zasypywał radami. Wystarczyło mnie to, że byłem wśród swoich. Między ludźmi, którzy doskonale wiedzą jak to jest. Ludźmi którzy tego typu emocje przeżywają, lub liczą się z taką możliwością. Ludźmi przed którymi mogę się wygadać bez żadnego ryzyka i bez oporów...
Nie oznacza to oczywiście, że nie mam z kim porozmawiać. Wręcz przeciwnie. Otacza mnie bardzo wiele przychylnych osób, jednak stara prawda jest niezmienna. Brzmi ona następująco "nikt nie zrozumie alkoholika lepiej niż drugi alkoholik".
texte par Raphaël
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz