Krótko, zwięźle i na temat, co nie oznacza, że powstała łatwo i szybko. Wiąże się z nią kilka historii, które opisane są w książce zatytułowanej "Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji". Tam właśnie możecie o tym przeczytać, gdyż ja skupię się na moim postrzeganiu wspomnianej tradycji.
Mam taką naturę, że nie lubię być wciskany w ramy, szczególnie jakichkolwiek organizacji. Oczywiście nie jestem w stanie tego uniknąć, bo na każdym kroku trafiają się zasady, których należy przestrzegać. Nie zmienia to faktu, że generalnie unikam. Nie trawię również fanatyzmu i braku tolerancji. Gwoli ścisłości, cały czas uczę się tego i jestem daleki od określania siebie jako osoby wszechstronnie tolerancyjnej.
Generalnie jednak nie interesuje mnie niczyje wyznanie (dopóki mnie nie nawraca), preferencje seksualne (dopóki mnie po tyłku nie klepie), kultura (dopóki mnie w nią nie wciąga) i tak dalej. Przykładowo w AA wiele jest mowy o Bogu, ale nie jest to żadna organizacja religijna. To nawet nie jest organizacja, a ów Bóg występuje na zasadzie "jakkolwiek go pojmujesz", zatem pełna dowolność. Jeśli komuś pomaga wiara w Kaktusa, Ołówek, czy inny Kamień, to w porządku. Byleby miał z tego jakąś korzyść dla siebie i swojej trzeźwości.
Przychodząc na miting patrzę na wszystkich jako na osoby takie same jak ja. Wszyscy jesteśmy uzależnieni (nie tylko od alkoholu) i to nas łączy ponad wszelkie podziały. W tym miejscu i czasie temat jest tylko jeden. Bardzo możliwe, że w życiu prywatnym, zawodowym, czy na innych płaszczyznach wielu z nas by się nie dogadało, lecz to nie istotne. Jest tu i teraz. Różnimy się jedynie wyglądem. Nie mam pojęcia, kim są poszczególne osoby na co dzień, jaka jest ich sytuacja rodzinna, materialna, społeczna, wyznaniowa... Kompletnie mnie to nie interesuje, chyba, że ktoś sam o tym mówi, jako o ważnym składniku swego życia.
Każdy z nas przychodzi na miting i spotyka się z ludźmi należącymi do wspólnoty w jednym celu - by nie pić. Ja nie mam czasu, by zastanawiać się nad innymi rzeczami, niż nasz wspólny problem. Ta cała reszta, to są jakieś nieistotne duperele. Nie chodzę tam po to, by kogoś lubić, podziwiać, zachwycać się lub denerwować jego zachowaniem. Oczywiście mam do tego prawo oraz sporo czasu i miejsca poza mitingiem. Wtedy mogę się z kimś spotkać dodatkowo prywatnie, lub przejść na drugą stronę ulicy. Na miting przychodzę w innym celu i dlatego tak chętnie tam chodzę.
Jest to chyba jedyna grupa ludzi, która nie wpisuje się na żadne listy, nie musi się spotykać, nie ma odgórnych obowiązków, może się wypowiadać, lecz nie musi itd. Nikt mnie z AA nie wyrzuci, bo nikt mnie nigdy do AA nie przyjmował. Ja się stałem jednym z nich, gdy przyszedłem na pierwszy miting. Najpiękniejsze jest to, że ja w zasadzie nic nie muszę poza podstawowymi zasadami zachowania się w grupie i wzajemnego szacunku. Jeśli jednak nawet to komuś przeszkadza, to wcale nie musi się z grupą spotykać. Na pewno nie przyjdzie do niego wezwanie...
texte par Raphaël, photo: l'internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz