sobota, 29 sierpnia 2015

Stereotypy, łatki, a może coś innego?

Co tydzień chodzę na terapię, bo mi ona pomaga. Z założenia od czasu, gdy byłem na oddziale, ufam terapeutom, nie dyskutuje z nimi i staram się nie być jajkiem mądrzejszym od kury. Są jednak momenty, gdy nie wiem, o co chodzi. Tak jest od jakiegoś czasu, gdy przeżywam coś, czego sam nie rozumiem. Nie potrafię nazwać, ani zidentyfikować. Osiągnąłem stan pewnej rozpaczy, jakiej jeszcze nigdy nie miałem. Od początku jednak...
Na koniec lipca napiłem się wódki (o czym wiedzą osoby korzystające z bukfejsa). "Zabawa" trwała chwilę, jak na me możliwości, bo zakończyła się kacem po dwóch lub trzech butelkach. Niestety poniosła za sobą spore konsekwencje, bo mam taką zdolność, że działam jak tajfun... Jakie? Nie jestem jeszcze gotów, by je opisywać, lecz pewnie dnia pewnego, nabiorę trochę dystansu. Nawet jeśli nie, ośmielę się - ku przestrodze. Tak czy inaczej, od pierwszego sierpnia moje samopoczucie z dnia na dzień się pogarsza. 

Nie mam pojęcia co to i ciągle szukam powodu. Nie dołuje mnie samo wypicie, bo to się kurde zdarza. Najważniejsze w kontakcie z wódką, to nie dać się wciągnąć w romans, choć wiadomo, że kusicielka z niej przednia. Mnie się udało odmówić uroku i z tego jestem zadowolony. Ale co z mym mózgiem się dzieje? I tu pojawia się problem, bo osoby niewtajemniczone szczegółowo w alkoholizm ślą mnie na ponowny odwyk. Tylko czego się tam dowiem nowego? Nawet specjaliści (nie ograniczyłem się do jednego) uważają, że to bez sensu. Co się zatem dzieje?

W tym właśnie tkwi problem, który poruszyłem po raz kolejny nie dalej, jak w czwartek. Czy chce się Tobie pić? Odpowiedziałem, że nie, na co usłyszałem, że może tak, tylko nie wiem. Ja pierdolę! Dalej, poszło w kierunku, że pewnie mam nawrót, czyli moja podświadomość działa poza kontrolą itd. itp. Może, się nie spieram. I tak jestem tylko zwykłym alkoholikiem, który nawet nie wie, jak działa. Efekt całej rozmowy był taki, że jadąc do domu myślałem nie o tym, co usłyszałem o sobie, tylko o tej wódce, która przecież mną rządzi. A skoro tak jest, to po co z tym walczyć? 

Efekt? Wróciłem do domu i już się nie czułem, jakby mnie ktoś deską w łeb pierdyknął, tylko tym podkładam, co pod torami leży. Było też światło w tunelu, bo usłyszałem, że czuć mnie stanem depresyjnym i może psychiatra coś by mi zapisał.

W efekcie się zastanawiam, do którego momentu jest potrzebny psychoterapeuta uzależnień, a kiedy pójść dalej. Wiem, że nie samo picie jest moim problemem, ale wszelkie traumy, poczucie beznadziei i braku własnej wartości, agresja w moim wnętrzu i wiele innych problemów, mających długie korzenie. Może warto pójść dalej? Ale gdzie, do kogo, dokąd? Sam w tym momencie nie wiem...
texte par Raphaël

2 komentarze:

  1. Ja w takiej sytuacji próbowałabym zapełnić dzień zajęciami wszelkimi, tak na maksa. Żeby nie myśleć za wiele, nie analizować. Też mam czasem doła, poczucie beznadziejności, jakiegoś nieuchronnego końca.. Wtedy sprzątam dom, pracuję w ogródku, biorę kije i maszeruję przed siebie, segreguję zdjęcia, robię fotoreportaż na blogu, jakiś film wyszperam i obejrzę. Choć generalnie to mało mam czasu wolnego, tak dla siebie. Wiem, że zawsze jest ktoś, komu jestem potrzebna i to nadaje sens moim działaniom. Może tak spróbuj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawsze mam na to siły i chęci. Poza tym, to tylko chwilowa ucieczka, która sprawdza się w chwilowych problemach. Jak coś się przeciąga, to robi się gorzej.

      Usuń