W całym tym zjawisku nie chodzi nawet o to, że ja chcę coś teraz, miast za godzinę, czy za rok. Problemem jest niewiedza i jakieś takie zawieszenie. Bo niby na co mam czekać, skoro nie wiadomo, w którym pójdzie kierunku? Nigdy się tego nie nauczyłem. Lubię iść jakimkolwiek wyznaczonym szlakiem, nawet pod górkę, niż tkwić w miejscu i czekać, aż się wydarzy. Zasadniczo wiedza o tym, że coś będzie tak lub siak, działa na mnie uspokajająco. Do szału mnie natomiast doprowadza jej brak, szczególnie, gdy jest on wymuszony przez kogoś.
Bardzo źle znoszę wszelkie stwierdzenia typu: "zastanowię się, muszę przemyśleć, potrzebuję czasu" itp. Choć intelektualnie to rozumiem i zmuszam się do zmiany toku myślenia, to ciągle odczytuję te hasła jako: "mam cię w dupie, zechcę, to się dowiesz". Efekt najczęściej jest taki, że to ja zaczynam mieć w dupie i gdy w końcu nadchodzi moment, gdy coś ma ruszyć w określonym kierunku, to może i rusza, ale beze mnie. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zmienić ten tok myślenia (choć nie wiem, czy to myślenie, czy podświadomość).
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że schemat ten działa tylko w przypadku ludzi. Wszelkie inne kwestie, na które także mnie mam wpływu, olewam. Jak będzie, tak będzie. Osobiście lubię dać czas czasowi, ale gdy dotyczy to innego człowieka staram się określić kierunek w jaki zamierzam pójść. Tego samego tym samym wymagam od innych. Skoro ktoś czyni wobec mnie inaczej, znaczy, że mnie ignoruje. Chore myślenie? Być może, wynika jednak ze sporych zaburzeń poczucia własnej wartości. A jednak!
Może kiedyś się nauczę...
texte et photo par Raphaël
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz