Osobiście, to jakiś sukces. Może nie spektakularny, ale zawsze. Mały krok do przodu. Wszak nie zbudziłem się na izbie, nie straciłem rachuby czasu, nie przedłużyła mi się impreza z jednego wieczora do jednego miesiąca, nie rzygałem jak cymbał przez tydzień, nie wylądowałem na detoksie... Wymieniać dalej? Bez sensu.
Pierwszego obudziłem się w znajomym mi łóżku. Obok mojej dziewczyny, która nie miała do mnie żalu za wczoraj. Której nie obraziłem, ani nawet nie pierniczyłem jej żadnych bzdur do świtu. Po prostu, gdy otwarła oczy, to się do mnie uśmiechnęła. Czad! Drugiego, czyli po mych urodzinach, było podobnie. Taka monotonia, wiecie...
Nuda, jak cholera! Ale tylko z pozoru. Ja bardzo to lubię, bo prawdziwa monotonia, to była wtedy, gdy budził mnie kac i musiałem się napić. Byle nie wody... Taka nuda, jak teraz, jest po prostu wspaniała. Miałem w Święta i Sylwestra robotę, więc mało się wyspałem. Ale kurde, budziłem się tylko i wyłącznie niewyspany. I to jest właśnie piękne.
texte par Raphaël
photo: l'internet
Fajnie się czyta takie dobre wieści :) Dobrego roku Ci życzę Rafał!
OdpowiedzUsuń